Niektórzy ludzie po prostu ściągają na siebie kłopoty. Tak
właśnie jest ze mną. Małżonek nie był osobą o najprostszym i najbardziej
ugodowym charakterze i teraz wdepnęłam w coś bardzo podobnego. Teraz… W
zasadzie to już jakiś czas temu, teraz chyba wychodzę, trochę nie chcąc, trochę
chcąc. Trochę znów nie mam kontroli nad moim życiem i nie bardzo mi się to
podoba. Wiem, że dostrzegam sygnały alarmowe i to jest pozytywne. Nie dam się
już z tą wodą ugotować jak żaba, czuję, że się podgrzewa, ale boję się znów tej
dołującej samotności. Miło jest wiedzieć, że się kogoś „ma”. Zabawa w dom mnie
już od dawna nie kręci i nie zamierzałam teraz rozpoczynać drugiej serii z
nowym zestawem aktorów. „Dochodzący” (jakkolwiek to brzmi) w pełni mi
odpowiadał. Nie paliłam się do wspólnych mieszkań czy innych bajerów, on też
się nie palił. Układ idealny. Oboje chcą tego samego i oboje tego samego nie
chcą. Więc w czym problem? Jak by się tak zagłębić, to jednak nie jest do końca
tak idealnie. Mimo tego, że nie rwę się do drugiego zakładania rodziny, to
jednak chciałabym być po prostu ważna. Która z nas by nie chciała?? Tymczasem,
chyba nie jestem, a moje domaganie się atencji budzi agresję. Co powinnam
zrobić? Oczywiście z dystansu i na chłodno odpowiedź wydaje się być jedna. Wylogować
się z układu i nie bawić więcej, bo to nie dla mnie i trochę mnie to niszczy.
Jednak chłodna kalkulacja nieco zdycha w czasie konfrontacji z „problemem”.
Długo było dobrze, bardzo dobrze. Jest ktoś na kim się można oprzeć,
pożartować, przytulić, wyżalić. Jest ktoś. I to chyba najważniejsza wartość. Z
drugiej strony stosunkowo krótko się psuje i związkowi optymiści by pewnie
radzili ratować. Tylko, że dlaczego ja?? Dlaczego to ja mam ratować kulejącą
relację? Czy tylko ja w niej jestem? A może tylko mi na niej zależy? Ale w
takiej sytuacji to po co w ogóle ratować? Pytań jest wiele i niestety, każde w
konsekwencji prowadzi do jednego wniosku: jak uratuję to na krótką metę zyskam,
w perspektywie, jako ta co zainwestowała więcej uczuć, będę bardziej się
starała i bardziej dbała, a to stawia mnie na przegranej pozycji, bo kolejny
konflikt znów jest w moich rękach do załagodzenia. Z drugiej strony, jeżeli
teraz odpuszczę, to na krótką metę będzie smutno, przykro i żal. Jednak nie
pierwszy raz, więc się otrząsnę i znów stanę się samotną niezależną kobietą
(fuj! ;) ). Trawi mnie od środka ten stan i wiem, że sama muszę podjąć decyzję
i sama muszę zareagować, nikt za mnie tego nie zrobi. Szkoda tylko, że i tak i
tak za to zapłacę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz