Jak dobrze to wszystko, jak leci to też hurtem. Zaczynam już
pomału wyglądać kolejnej klęski, bo jakiś taki zły czas mam i dzień po dniu
przynosi mi kolejne złe wiadomości, kolejne nerwy i kolejne stresy. Nie są to
co prawda jakieś bardzo dramatyczne informacje (obym nie zapeszyła właśnie),
głównie wszystko rozgrywa się o pracę, ale jak człowiek jest zaangażowany w to
co robi, to wszystko też dość mocno przeżywa. Tym bardziej, że wykonuję swoją
pracę z ogromną starannością i gdy ktoś zarzuca mi jej brak, to bardzo mnie to
denerwuje. Jakoś te moje życie od pewnego czasu jest bardzo jaskrawe i skrajne.
Albo jest ogromna górka, szczyty i w ogóle wielka radość, albo jest dół za
dołem i coraz bardziej w dół. Słabo trochę, ale przynajmniej jest równowaga. Z
drugiej strony wolałabym, żeby była ona bardziej zrównoważona J Trochę tego, trochę
tego i wszyscy byliby zadowoleni. Po, dość ekstremalnych, przeżyciach z mężem,
teraz normalność jest dla mnie niezwykłością i marzeniem, do którego dążę. Ale,
ale, nie ma co smęcić. Silna, niezależna kobieta internetów ;) idzie przecież
prosto po swoje i się nie poddaje. Prawdę mówiąc, to do silnej i niezależnej
kobiety jest mi bardzo daleko, ale fason trzymam i coraz więcej osób mi wierzy,
że się odbiłam i jestem prężna. Grunt to dar przekonywania. A jaka jestem
naprawdę? Odkryłam w sobie ostatnio syndrom Calineczki czy Kopciuszka. Nie
pamiętam już jak to się nazywa i czy w ogóle istnieje takie coś, ale tak mi coś
się kojarzy i gdzieś tam dzwoni. „Zaburzenie” polega na tym, że potrzebuję do
swojego funkcjonowania mężczyzny. Nie dobrze, ba! Źle nawet, bo nie chcę
określać siebie poprzez faceta, z którym jestem czy też z którym się przyjaźnię
albo nawet tylko sypiam. Jednak, jak mówią mądrzejsi ode mnie. Uświadomienie
sobie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania, jestem więc już na
starcie, no, nawet jeden krok dalej. Myślę, że uwolnienie się od tej
przypadłości dopiero pozwoli mi stworzyć dojrzały i zadowalający związek. Zanim
to nastąpi zawsze będę ta „zależna” w taki czy inny sposób, a przez to również
w pewnym sensie przegrana. Nie lubię patrzeć na relację między mężczyzną i
kobietą w kategorii gry, ale czasem tą grą jest. I ja właśnie nigdy w tej grze
jeszcze nie wygrałam. Znalezienie w sobie punktu odniesienia, środka ciężkości,
pozwoli mi cenić siebie taką jaką jestem i przez to stanę się równym partnerem
w relacji. Tak to widzę. Zanim to zrobię, zawsze będę tłem i trochę
drugoplanową postacią. No cóż, chyba pora wstać od komputera i nie tylko
poudawać silną niezależną kobietę, ale przede wszystkim się nią stać. No to
trzymajcie za mnie kciuki J
Miłego dnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz