wtorek, 17 lutego 2015

Emocjonalnie

Samotna mama to kobieta, która w pewnym momencie swojego życia była całkowicie samotna i opuszczona, w następnym jej się zdawało, że sama jest w stanie zdobyć świat i w ogóle nic jej nie powstrzyma bo silna jest swoją przeszłością, aż na koniec rzeczywistość i tak weryfikuje jej stosunek do świata i stale sprowadza na ziemię. Na szczęście, nie zawsze sprowadza w dół z wyżyn ekstazy, ale również sprowadza na ziemię z głębin załamania. Samotna mama, samodzielna mama to trochę taki przypadek maniakalno - depresyjny. Raz właśnie wierzy, że jest w stanie wszystko zmienić, wszystko sobie poukładać, opanuje otaczający ją chaos, a innym razem schowała by się najchętniej w mysią dziurę i udawała by że jej w ogóle nie ma, żeby wszyscy dali święty spokój. Samodzielna mama nie ma chorobowego, poza tym, że praktycznie żadna mama go nie ma. Nie ma urlopów i dni wolnych, musi więc być na pełnych obrotach stale. Stąd właśnie chwilowe załamania, kryzysy, które służą jedynie tak na prawdę regeneracji i odzyskaniu stabilizacji. Po fazie kryzysu wraca stan manii, w którym samodzielna mama nie tylko nadgania to, co zaniedbała, ale robi znacznie więcej, więc ogólny bilans i tak jest na plus.
Ja moją samodzielną drogę zaczynałam z bagażem negatywnych emocji i ogromnymi długami. Dziś, długi są nieco mniejsze, choć do ich pełnego spłacenia jeszcze wiele, wiele drogi. Stabilizacja też jest nieco lepsza, bo przynajmniej nad tymi długami panuję i wiem, co i kiedy staje się mega pilne. Miesiąc kończę teoretycznie na plusie, teoretycznie, bo zwyżka idzie na dodatkową spłatę różnorodnych zobowiązań, ale gdyby nie ta chęć szybszego spłacenia to, miesiąc byłby na plus, to też dobrze, bo jest pewne bezpieczeństwo. Wrócił też spokój emocjonalny. Nie czuję się już tak słaba, nie ważna, nic nie warta. Raczej zaczynam dostrzegać moją moc i ogarnięcie, bo przecież radzę sobie całkiem przyzwoicie, a z dnia na dzień coraz lepiej. Damsko - męsko też nie jest najtragiczniej :) choć o tym będzie nieco później. Dojrzewam jednak dopiero do związku, choć w pewnym sensie w nim jestem. Uczę się niezależności. Niezależności praktycznej, w codziennym życiu i niezależności emocjonalnej, od drugiego człowieka. Nie łatwe, ale próbuję. No i uczę się samą siebie doceniać. Nie mam łatwo, obiektywnie nie mam łatwo, ale się nie użalam, nie załamuję i nie skarżę. Raczej się cieszę, że jeszcze nie mam gorzej :) I ta właśnie siła mnie czasem tak wymorduje, że mam ochotę płakać. I płaczę. Raczej  po cichu, żeby dzieciorka nie wystraszyć i nie zmartwić. Jednak płaczę. To pomaga i ułatwia.
A Wy jak sobie radzicie z samodzielnym rodzicielstwem? Nie dajcie się!! Do przodu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz