Dziś trochę posmęcę. Niby wszystko powinno być dobrze. Sytuację z ostatniego posta uratowałam. Jednak się złamałam, wyciągnęłam rękę i postarałam się wszystko poskładać razem. Tak jak przewidziałam, na tu i teraz sytuacja rozwinęła się na plus. Niby wszystko dobrze, niby lepiej, a czułam się jednak nie do końca dobrze. Czułam się jakbym ratowała coś bez sensu, co na to w żaden sposób nie zasługuje, czego nie powinnam robić.
Dziś moja teoria się chyba potwierdziła. Znów byłam obiektem do odreagowania stresów, obiektem do wyładowania nerwów. Znów ja jestem najgorsza. Nie jestem. Jakoś tak się potoczyło, że emocje, które we mnie się wówczas gotowały zmotywowały mnie do zakończenia relacji. Zakończenia spokojnie, bez scen, bez dramatów. Jakoś tak zbyt banalnie, oby jednak skutecznie. Zbyt banalnie, bo zawsze jak sobie to wyobrażałam to widziałam bardzo dramatyczne obrazy. Dziś, po prostu powiedziałam, że należy to zakończyć. Może sama jeszcze tego nie widzę, sama w to nie wierzę, ale tak będzie dla mnie lepiej. Czas poszukać siebie i dla siebie coś zrobić. Uszczęśliwianie innych, jak widać, nie wychodzi mi na dobre.
Dramatem jednak jest to, że powód jest w swojej istocie banalny, jest nic nie znaczący, jest żałosny.
Nie jest mój. Muszę jednak o siebie walczyć, muszę się bronić i chyba to mnie tak bardzo dziś wspierało.
Czy to ja nie umieć stworzyć trwałego związku? Czy takich mężczyzn wybieram? Jakby nie było, efekt jest ten sam, a ten efekt mi się nie podoba. Cóż, trzeba poprawić koronę i ruszać dalej. Dobrze, że chociaż nastrój mam pozytywny :)
samoDZIELNA mama
wtorek, 23 czerwca 2015
wtorek, 9 czerwca 2015
...
Niektórzy ludzie po prostu ściągają na siebie kłopoty. Tak
właśnie jest ze mną. Małżonek nie był osobą o najprostszym i najbardziej
ugodowym charakterze i teraz wdepnęłam w coś bardzo podobnego. Teraz… W
zasadzie to już jakiś czas temu, teraz chyba wychodzę, trochę nie chcąc, trochę
chcąc. Trochę znów nie mam kontroli nad moim życiem i nie bardzo mi się to
podoba. Wiem, że dostrzegam sygnały alarmowe i to jest pozytywne. Nie dam się
już z tą wodą ugotować jak żaba, czuję, że się podgrzewa, ale boję się znów tej
dołującej samotności. Miło jest wiedzieć, że się kogoś „ma”. Zabawa w dom mnie
już od dawna nie kręci i nie zamierzałam teraz rozpoczynać drugiej serii z
nowym zestawem aktorów. „Dochodzący” (jakkolwiek to brzmi) w pełni mi
odpowiadał. Nie paliłam się do wspólnych mieszkań czy innych bajerów, on też
się nie palił. Układ idealny. Oboje chcą tego samego i oboje tego samego nie
chcą. Więc w czym problem? Jak by się tak zagłębić, to jednak nie jest do końca
tak idealnie. Mimo tego, że nie rwę się do drugiego zakładania rodziny, to
jednak chciałabym być po prostu ważna. Która z nas by nie chciała?? Tymczasem,
chyba nie jestem, a moje domaganie się atencji budzi agresję. Co powinnam
zrobić? Oczywiście z dystansu i na chłodno odpowiedź wydaje się być jedna. Wylogować
się z układu i nie bawić więcej, bo to nie dla mnie i trochę mnie to niszczy.
Jednak chłodna kalkulacja nieco zdycha w czasie konfrontacji z „problemem”.
Długo było dobrze, bardzo dobrze. Jest ktoś na kim się można oprzeć,
pożartować, przytulić, wyżalić. Jest ktoś. I to chyba najważniejsza wartość. Z
drugiej strony stosunkowo krótko się psuje i związkowi optymiści by pewnie
radzili ratować. Tylko, że dlaczego ja?? Dlaczego to ja mam ratować kulejącą
relację? Czy tylko ja w niej jestem? A może tylko mi na niej zależy? Ale w
takiej sytuacji to po co w ogóle ratować? Pytań jest wiele i niestety, każde w
konsekwencji prowadzi do jednego wniosku: jak uratuję to na krótką metę zyskam,
w perspektywie, jako ta co zainwestowała więcej uczuć, będę bardziej się
starała i bardziej dbała, a to stawia mnie na przegranej pozycji, bo kolejny
konflikt znów jest w moich rękach do załagodzenia. Z drugiej strony, jeżeli
teraz odpuszczę, to na krótką metę będzie smutno, przykro i żal. Jednak nie
pierwszy raz, więc się otrząsnę i znów stanę się samotną niezależną kobietą
(fuj! ;) ). Trawi mnie od środka ten stan i wiem, że sama muszę podjąć decyzję
i sama muszę zareagować, nikt za mnie tego nie zrobi. Szkoda tylko, że i tak i
tak za to zapłacę.
środa, 27 maja 2015
Dziś
Jak dobrze to wszystko, jak leci to też hurtem. Zaczynam już
pomału wyglądać kolejnej klęski, bo jakiś taki zły czas mam i dzień po dniu
przynosi mi kolejne złe wiadomości, kolejne nerwy i kolejne stresy. Nie są to
co prawda jakieś bardzo dramatyczne informacje (obym nie zapeszyła właśnie),
głównie wszystko rozgrywa się o pracę, ale jak człowiek jest zaangażowany w to
co robi, to wszystko też dość mocno przeżywa. Tym bardziej, że wykonuję swoją
pracę z ogromną starannością i gdy ktoś zarzuca mi jej brak, to bardzo mnie to
denerwuje. Jakoś te moje życie od pewnego czasu jest bardzo jaskrawe i skrajne.
Albo jest ogromna górka, szczyty i w ogóle wielka radość, albo jest dół za
dołem i coraz bardziej w dół. Słabo trochę, ale przynajmniej jest równowaga. Z
drugiej strony wolałabym, żeby była ona bardziej zrównoważona J Trochę tego, trochę
tego i wszyscy byliby zadowoleni. Po, dość ekstremalnych, przeżyciach z mężem,
teraz normalność jest dla mnie niezwykłością i marzeniem, do którego dążę. Ale,
ale, nie ma co smęcić. Silna, niezależna kobieta internetów ;) idzie przecież
prosto po swoje i się nie poddaje. Prawdę mówiąc, to do silnej i niezależnej
kobiety jest mi bardzo daleko, ale fason trzymam i coraz więcej osób mi wierzy,
że się odbiłam i jestem prężna. Grunt to dar przekonywania. A jaka jestem
naprawdę? Odkryłam w sobie ostatnio syndrom Calineczki czy Kopciuszka. Nie
pamiętam już jak to się nazywa i czy w ogóle istnieje takie coś, ale tak mi coś
się kojarzy i gdzieś tam dzwoni. „Zaburzenie” polega na tym, że potrzebuję do
swojego funkcjonowania mężczyzny. Nie dobrze, ba! Źle nawet, bo nie chcę
określać siebie poprzez faceta, z którym jestem czy też z którym się przyjaźnię
albo nawet tylko sypiam. Jednak, jak mówią mądrzejsi ode mnie. Uświadomienie
sobie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania, jestem więc już na
starcie, no, nawet jeden krok dalej. Myślę, że uwolnienie się od tej
przypadłości dopiero pozwoli mi stworzyć dojrzały i zadowalający związek. Zanim
to nastąpi zawsze będę ta „zależna” w taki czy inny sposób, a przez to również
w pewnym sensie przegrana. Nie lubię patrzeć na relację między mężczyzną i
kobietą w kategorii gry, ale czasem tą grą jest. I ja właśnie nigdy w tej grze
jeszcze nie wygrałam. Znalezienie w sobie punktu odniesienia, środka ciężkości,
pozwoli mi cenić siebie taką jaką jestem i przez to stanę się równym partnerem
w relacji. Tak to widzę. Zanim to zrobię, zawsze będę tłem i trochę
drugoplanową postacią. No cóż, chyba pora wstać od komputera i nie tylko
poudawać silną niezależną kobietę, ale przede wszystkim się nią stać. No to
trzymajcie za mnie kciuki J
Miłego dnia!
środa, 20 maja 2015
Regularnie ;)
Regularnie robię przerwy, choć miałam pisać :) Tak to bywa niestety, a ja to chyba jestem już mistrzem zrywów i upadków :) Walczę jednak z tym uparcie i ten blog jest tego niezbitym dowodem. Czemu jednak tak się dzieje? To bardzo proste. Brak czasu. Po prostu zwykły brak czasu, brak sił i konieczność udźwignięcia zbyt wielu spraw, zbyt wielu elementów na raz. Samodzielnie trzeba ogarnąć i dziecko i dom i pracę, a to czasami wykańcza. Nie chcę pozować na "silną, niezależną singielkę internetów". Jestem mamą samodzielną, daleką od marudzenia i użalania się nad sobą, ale jestem też zwykłym człowiekiem, który się męczy, czasem martwi, dołuje czy po prostu upada pod ciężarem obowiązków. Mój dzień jest bardzo normalny i zwyczajny, ale widzę, że jednocześnie ta zwyczajność bywa bardzo wykańczająca. Rano przedszkole, potem praca, potem po Młodego, trochę z nim pobyć, pobawić się, zwłaszcza teraz gdy jest ładna pogoda, trzeba trochę pobiegać na powietrzu, nie zamknę go przecież w słoneczny dzień w domu. Do tego coś ugotować, posprzątać, zrobić pranie, zakupy, prasowanie. Takie to zwykłe, a jednocześnie wyjątkowe. Tak, tak właśnie uważam, że jest to wyjątkowe. Dlaczego? Bo tylko ja mogę to zrobić w moim domu. Tylko ja tworzę mojemu dziecku wzór rodzinnego funkcjonowania, komunikowania się z ludźmi i ogarniania swoich codziennych obowiązków. To jest właśnie wyjątkowe. Za lat wiele, mój syn będzie dorosłym, samodzielnym mężczyzną i też będzie musiał podołać swoim obowiązkom. Najpierw pewnie sam, potem, mam nadzieję z jakąś fajną kobietą. Niestety drogie Mamy :) wychowujemy naszych synów nie dla siebie, a dla innej kobiety. I to, jak go wychowamy ma ogromne znaczenie. Widzę, że mój czterolatek obserwuje mnie, patrzy co i jak robię. Potem próbuje naśladować, powtarzać. Dlatego tak ważne i wyjątkowe jest to co robię dla niego na co dzień.
A Wy jakie macie swoje przemyślenia dotyczące Waszej organizacji życia? Jak sobie z tą organizacją radzicie? Pozdrawiam :)
A Wy jakie macie swoje przemyślenia dotyczące Waszej organizacji życia? Jak sobie z tą organizacją radzicie? Pozdrawiam :)
czwartek, 19 marca 2015
Łóżeczko turystyczne
Pamiętacie jeszcze nasze rozważania dotyczące łóżeczka dla dziecka? Skończyłyśmy chyba wówczas na analizie łóżeczka drewnianego. Ja takie stosowałam dla mojego malucha, byłam z niego bardzo zadowolona i chętnie odstąpiłam je później kolejnym maluchom z rodziny. Są jednak tacy, którzy bardzo cenią sobie łóżeczko turystyczne, miękkie dla dziecka. Mimo, że sama nie korzystałam z takiego rozwiązania, to postaram się w miarę obiektywnie pokazać wady i zalety takiego rozwiązania, żeby każda z mam, która przygotowuje się do przywitania swojego maluszka mogła sobie na podstawie różnych opinii wyrobić swoje własne zdane, swoją własną opinię.
Na pewno, niezaprzeczalną zaletą takiego łóżeczka jest to, że można je bardzo łatwo złożyć i przetransportować. Jako łóżeczko turystyczne, może być wszędzie zabrane. Czy jedziemy na wakacje, czy jedziemy w odwiedziny do cioci, łóżeczko wygodnie jedzie z nami, nie zajmuje dużo miejsca i spokojnie można je przewieźć. Na miejscu zaś, dziecko ma na czym spać i jest to mu bardzo dobrze znane miejsce. Nie da się tych zalet zakwestionować. Do tego jest ono miękkie, więc dziecko nie nabije sobie guza i nie rozbije głowy o szczebelki. A czy takie łóżeczko ma wady? Oczywiście. Dla wielu osób wadą jest właśnie to, że łóżeczko jest miękkie. Jest mniej stabilne niż drewniane. Nie da się pod nim zamontować szuflady, więc traci się trochę przestrzeni. Poziomy położenia dziecka można regulować, więc jest ok, jest wygodne. Do tego dochodzi również wygodny przewijak na łóżeczko. Wiele osób zarzuca również tym łóżeczkom niewygodę materacyków. Można jednak zakupić zwyczajny, typowy materac i już problem będzie rozwiązany. Materac przy łóżeczku jest zbyt cienki i zbyt śliski, przez to bardzo niewygodny. Czasem nie działają blokady do składania łóżeczka, ale to już bardziej wada konkretnego modelu, nawet egzemplarza a nie samego założenia. No i jeżeli w domu obecne są zwierzęta, to mogą zniszczyć pazurkami siatkę zabezpieczającą łóżeczka. To z pewnością trzeba brać pod uwagę.
A Wy mamy? Co Wy myślicie o łóżeczkach turystycznych? Które Waszym zdaniem są dobre, które są najlepsze? Zapraszam do komentowania, do wyrażania swoich opinii.
Na pewno, niezaprzeczalną zaletą takiego łóżeczka jest to, że można je bardzo łatwo złożyć i przetransportować. Jako łóżeczko turystyczne, może być wszędzie zabrane. Czy jedziemy na wakacje, czy jedziemy w odwiedziny do cioci, łóżeczko wygodnie jedzie z nami, nie zajmuje dużo miejsca i spokojnie można je przewieźć. Na miejscu zaś, dziecko ma na czym spać i jest to mu bardzo dobrze znane miejsce. Nie da się tych zalet zakwestionować. Do tego jest ono miękkie, więc dziecko nie nabije sobie guza i nie rozbije głowy o szczebelki. A czy takie łóżeczko ma wady? Oczywiście. Dla wielu osób wadą jest właśnie to, że łóżeczko jest miękkie. Jest mniej stabilne niż drewniane. Nie da się pod nim zamontować szuflady, więc traci się trochę przestrzeni. Poziomy położenia dziecka można regulować, więc jest ok, jest wygodne. Do tego dochodzi również wygodny przewijak na łóżeczko. Wiele osób zarzuca również tym łóżeczkom niewygodę materacyków. Można jednak zakupić zwyczajny, typowy materac i już problem będzie rozwiązany. Materac przy łóżeczku jest zbyt cienki i zbyt śliski, przez to bardzo niewygodny. Czasem nie działają blokady do składania łóżeczka, ale to już bardziej wada konkretnego modelu, nawet egzemplarza a nie samego założenia. No i jeżeli w domu obecne są zwierzęta, to mogą zniszczyć pazurkami siatkę zabezpieczającą łóżeczka. To z pewnością trzeba brać pod uwagę.
A Wy mamy? Co Wy myślicie o łóżeczkach turystycznych? Które Waszym zdaniem są dobre, które są najlepsze? Zapraszam do komentowania, do wyrażania swoich opinii.
poniedziałek, 9 marca 2015
Kłopociki i kłopoty
Jak to mówią, biednemu to zawsze wiatr w oczy. I niestety tak jest. Początek roku był dla mnie naprawdę fantastyczny. Był zapowiedzią wszystkiego najlepszego, ale do czasu. Wszystko zaczęło się od przypominających o sobie starych kłopotach, które chwilowo udało się zepchnąć do podziemia, ale jak wszystko zło wyszły na jaw i zażądały rozwiązania. Po chwilowym zdołowaniu, nie załamaniu, nie, bo to nie powód, żeby się łamać, udało się zaplanować wszystko od nowa i dalej iść do przodu z lekkim obciążeniem, z lekkim ciężarem na barkach, ale krok po kroku ciężar ten udaje się zrzucać, więc i od niego się w końcu uwolnię. Spadło na mnie pewne rozwiązanie problemu. Super! A jednak los mi sprzyja. I łubudu! Znalazło się rozwiązanie, znalazły się nowe kłopoty. Nosz cholera!! Czy będzie spokój? A przynajmniej względna równowaga? Diabli wiedzą. I tak się waha ten mój rok, jeden tydzień przynosi dobre wiadomości, drugi przynosi bardzo złe.
Na domiar złego, młody złapał jakąś paskudną infekcję i nie mogę skupić się za bardzo na pracy, bo juniorek mnie pochłania. Wiem, wiem, praca nie jest najważniejsza. Ale spróbujcie w pojedynkę utrzymać siebie i dziecko, ogarnąć mieszkanie, opiekować się dzieckiem i zachować przy tym minimum zdrowia psychicznego. Po za tym, praca nie jest może najważniejsza, ale nie ma nic za darmo i żeby godnie żyć to kasa jednak jest potrzebna. A ją daje właśnie praca.
Znów muszę spiąć... się i działać. Twardym trzeba być a nie miękkim. Kto ma dać radę, jak nie ja. To wkraczam do akcji.
pozdrawiam
Na domiar złego, młody złapał jakąś paskudną infekcję i nie mogę skupić się za bardzo na pracy, bo juniorek mnie pochłania. Wiem, wiem, praca nie jest najważniejsza. Ale spróbujcie w pojedynkę utrzymać siebie i dziecko, ogarnąć mieszkanie, opiekować się dzieckiem i zachować przy tym minimum zdrowia psychicznego. Po za tym, praca nie jest może najważniejsza, ale nie ma nic za darmo i żeby godnie żyć to kasa jednak jest potrzebna. A ją daje właśnie praca.
Znów muszę spiąć... się i działać. Twardym trzeba być a nie miękkim. Kto ma dać radę, jak nie ja. To wkraczam do akcji.
pozdrawiam
wtorek, 24 lutego 2015
Łóżeczko dla dziecka
Raz na wozie raz pod wozem mówi stare przysłowie i niestety,
dla mnie ta proporcja wcale nie jest zachowana. Zdecydowanie więcej razy jestem
pod wozem i muszę sobie jakoś z tym radzić. Oczywiście, nie piszę tego po to by
się nad sobą użalać. W żadnym wypadku. Od pewnego czasu wyznaję zasadę, że
użalanie się nad sobą do niczego dobrego nie prowadzi, a problemy stają się wówczas
tylko większe zamiast mniejsze, dlatego właśnie staram się tego nie robić. Jak
pisałam w poprzednim wpisie, czasem trzeba popłakać, wyć, być biedną i
pokrzywdzoną, zwyczajnie dla zdrowia. Ważne jednak, żeby to było tylko czasem,
nie za często, nie za dużo. Zbyt częste robienie z siebie takiej biednej
dziewczynki powoduje, że wchodzimy w taką rolę i staje się ona częścią nas
samych na dłużej. Czy to dobrze? Chyba nie bardzo. Jednak, nie o tym chciałam
dziś. Ten wstęp to tak spontanicznie, wypłynęły ze mnie jakieś tłumione emocje,
które staram się na co dzień skrywać.
Pisałam wcześniej o tym, jak uzyskać alimenty i jaki wózek
będzie najlepszy dla malucha. Dziś, chciałabym zastanowić się z każdą
samodzielną mamą nad wyborem odpowiedniego łóżeczka dla malucha. Gdy zaczynałam
pisać tego bloga, mój Skarbek miał niecałe dwa lata. Dziś, ma już całe cztery i
ani wtedy ani teraz nie śpi już w łóżeczku. Ma całkiem swoje, „dorosłe” łóżko,
w którym dumnie zasypia. Wpada też czasem w nocy do mojego łóżka, jak go
najdzie taka ochota. I o tym też bym chciała z Wami drogie mamy porozmawiać.
Jak tam samodzielne spanie Waszych pociech. Samodzielna mama powinna chyba
wychowywać samodzielnego brzdąca, więc i spanie wchodzi tu w grę. Ale o tym
potem, jak to mówią.
Łóżeczko dla dziecka. Odpowiednie łóżeczko dla dziecka
powinno być przede wszystkim bezpieczne. Co do tego nie ma najmniejszych
wątpliwości. Powinno być też wygodne. Zasadniczo, mamy do wyboru dwa rodzaje
łóżeczek. Jedno, jest to tak zwane turystyczne łóżeczko, które wiele rodzin
wykorzystuje, jako właśnie normalne, główne łóżko do spania i łóżko tradycyjne,
drewniane.
Mój Mały Szkodnik spał w swoich dziecięcych latach w łóżku
drewnianym. Nie kupowałam mu nawet turystycznego. Drewniane było w porządku. Mieliśmy
regulowaną wysokość materaca, trzy poziomy, dwa wyjmowane szczebelki pionowe i
szufladę pod spodem. Całość prezentowała się bardzo ładnie i była niezwykle
praktyczna. Szuflada pod łóżeczkiem okazała się cudownym rozwiązaniem, choć
nawet nie wybierałam celowo łóżeczka z szufladą. Była to była, a podobało mi
się łóżeczko. Leżankę można było ustawiać na trzech poziomach wysokości i to
też okazało się bardzo wygodnym rozwiązaniem. Niemowlak leżał wysoko, można
było łatwo się do niego zbliżyć, schylić, nie trzeba było się zanurzać w głębi łóżeczka.
Potem, gdy zaczął już siadać i próbował wspinać się na nóżki, takie ustawienie
było niebezpieczne i koniecznością było obniżenie łóżeczka. A gdy podrósł,
zostało całkowicie opuszczone i wyjęłam dwa szczebelki. Łóżeczko było wtedy nie
tylko miejscem do spania, ale również bezpiecznym miejscem do zabawy.
Szczebelki pozwalały na swobodne wchodzenie i wychodzenie, także Maluch mógł
sobie spokojnie wędrować. W moim odczuciu, łóżeczko bardzo się sprawdziło. Co
więcej, gdy mój z niego wyrósł sprezentowałam je rodzinie i kolejne Bąble mogły
z niego korzystać.
W kolejnych postach dalsze rozważania :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)